5 listopada 2024 roku na terenie Stanów Zjednoczonych Ameryki miało miejsce głosowanie powszechne w celu wyłonienia elektorów, którzy dokonają wyboru 47. Prezydenta USA, na kadencję 2025-2029. Cały proces wyborczy rozpoczął się wiele miesięcy wcześniej, jednakże kulminacja miała miejsce na początku listopada. I choć przed nami jeszcze sądowa batalia dotycząca uznania wyników wyborów (co paradoksalnie jest trudniejsze niż w Polsce), to jednak wszystko wskazuje, że ostatecznym zwycięzcą wyborów zostanie oficjalnie ogłoszony Donald John Trump, nominowany przez Partię Republikańską.
W tym kontekście można poruszyć trzy kwestie. Po pierwsze, należy zadać pytanie o źródło wyborczego sukcesu Republikanów, bo poza urzędem Prezydenta, zyskali większość w Senacie, Izbie Reprezentantów oraz większość z dostępnych foteli gubernatorów stanowych. Takie zwycięstwa Partia Republikańska ostatni raz osiągnęła za czasów Ronalda Reagana, i może nie prędko powtórzyć. Po drugie, jakie plany na przyszłość będzie miał nowy-stary Prezydent, szczególnie, że w ramach kampanii wyborczej poczynił szereg daleko idących obietnic, z których na plan pierwszy wysuwa się kwestia zakończenia wojny na Ukrainie, rozwiązanie problemu napływu migrantów, poprawy sytuacji ekonomicznej oraz kwestie kulturowe. Po trzecie wreszcie należy spojrzeć na reakcję przegranych, czyli Partii Demokratycznej.
Podsumowując kampanię, 5 listopada Amerykanie wybierali okupantów następujących urzędów: Prezydenta USA, sztuk 1; Senatorów: 34 sztuki, członków Izby Reprezentantów: 435 sztuk oraz gubernatorów: sztuk 13. W ramach głosowania powszechnego, Republikanom przypadły następujące stanowiska: Prezydent (prawdopodobnie), 53 członków Senatu (łącznie), 220 członków Izby Reprezentantów (łącznie) oraz 27 gubernatorów. Demokraci uzyskali: 45 senatorów, 212 członków Izby Reprezentantów oraz 23 gubernatorów. W przypadku 3 Reprezentantów oraz 1 senatora, wciąż oczekiwany jest ostateczny wynik głosowania, bo różnice pomiędzy kandydatami są minimalne. 2 senatorów pozostało niezależnych. Oznacza to jedno: Partia Republikańska zgarnia całą stawkę. Ostatnim takim przypadkiem były wybory w trakcie wyborów w 1984 roku, gdzie Demokraci wygrali wyłącznie w Izbie Reprezentantów. 2024 rok jest zatem bez precedensu. Co więcej, po raz pierwszy od wyborów 1892 roku, gdy na drugą kadencję wybrano Grovera Clevelanda (Demokrata), który sprawował już urząd w latach 1885-1889. A więc, podobnie jak Donald Trump, pauzował jedną kadencję. Dla zainteresowanych amerykańskim systemem politycznym: ograniczenie pełnienia urzędu Prezydenta USA do wyłącznie 10 lat nie zeruje się w trakcie takiego pauzowanie. Oznacza to, że w wyborach w 2028 roku, Partia Republikańska będzie musiała znaleźć nowego kandydata.
Wracając do pierwszego pytania, dlaczego Donald Trump wygrał wybory, pomimo obciążenia długotrwałymi procesami sądowymi, odnoszącymi się głównie do trzech kwestii: pieniędzy za milczenie dla jednej z współpracownic Trumpa za zarzuty molestowania seksualnego, które zostały wydane poza wydatkami rozliczanymi w ramach kampanii wyborczej; wynoszenia i bezprawnego przechowywania tajnych dokumentów; unikania płacenia podatków – bardziej stanowych niż federalnych – oraz najważniejszy: współpracę z wywiadem rosyjskim. Jednakże najważniejszą konsekwencją był brak przekonujących dowodów na jego winę, głównie poprzez zaangażowanie w proces wysoko postawionych urzędników administracji Joe Bidena, co rodziło wrażenie stronniczości procesów. Pomimo ponoszenia strat wizerunkowych oraz materialnych: osobisty majątek Donalda Trumpa w wyniku działań biznesowych oraz pozabiznesowych zmniejszył się o około 1 bln USD pomiędzy kadencjami; Donald Trump uzyskał nominację Partii Republikańskiej w dniu 15 lipca 2024 roku, jako kandydat na Prezydenta USA.
Jednakże źródło jego sukcesu zlokalizowane jest w czterech faktach.
Po pierwsze, Partia Demokratyczna popełniła dwa fatalne błędy, jeśli chodzi o nominację. Pierwszym była nominacja urzędującego Prezydenta USA, Joe Bidena, który z racji podeszłego wieku oraz stanu zdrowia nie sprawiał wrażenia szczególnie predestynowanego do kontynuacji misji, zwłaszcza że pierwszą debatę z Donaldem Trumpem przegrał z kretesem. Drugim była zmiana kandydata nieomal w ostatnim możliwym momencie 5 sierpnia 2024 roku, oraz w wyjątkowo przymusowej formie kandydata na ówczesną Wiceprezydent, Kamalę Harris. Spowodowało to wyjątkową oschłość urzędującego Prezydenta w stosunku do zastępcy (prawdopodobnie głosował na Donalda Trumpa, przynajmniej tak wydają się wskazywać niektóre poszlaki), konfuzję wśród elektoratu Demokratów, którzy niejako z dnia na dzień doświadczyli zmiany narracji wyborczej, przyjmując percepcję Republikanów. Dodatkowo, nowy kandydat nie miał osobowości pozwalającej na rywalizację z charyzmatycznym oraz konfrontacyjnym Trumpem. Jedną z największych zalet Kamali Harris było uniknięcie prawnego zamieszania w dostępie do zgromadzonych na cele kampanijne funduszy. A były to niemałe pieniądze, gdyż wstępne szacunki wskazują, że Demokraci wydali w trakcie tych wyborów niemal trzy razy więcej niż Republikanie.
Po drugie, Trump spozycjonował się jako kandydat zmiany, w przeciwieństwie do Harris, która wskazywała na wolę do kontynuowania polityki Joe Bidena. Nie od wczoraj wiadomo, że Amerykanie kierują się w większości potrzebami wewnętrznymi, ze szczególnym uwzględnieniem sytuacji ekonomicznej oraz perspektyw gospodarczych. A ta nie wydaje się optymistyczna, szczególnie w porównaniu do pierwszej kadencji Trumpa. Próba zbilansowania tych odczuć, poprzez przeniesienie ciężaru argumentacji w kierunku bardziej abstrakcyjnych praw człowieka: praw kobiet, aborcji i systemowego rasizmu; poniosły spektakularną klęskę. Posiłkując się analizą społeczną, Kamala Harris zwyciężyła jedynie w dwóch segmentach społeczeństwa: wśród białych kobiet z wyższym wykształceniem oraz wśród Latynosek. Dla reszty, kluczowymi kwestiami pozostały inflacja, masowa imigracja, rozchwianie rynku kredytowego oraz niszczejąca infrastruktura wewnętrzna. Symbolem owych priorytetów może być Arizona. W tym stanie bezapelacyjnie zwyciężył Donald Trump, natomiast w prowadzonym równolegle referendum na temat dopuszczalności przerywania ciąży zwyciężyła opcja liberalizacyjna. Oznacza to, że nawet dla liberalnie nastawionych Amerykanów, kwestie ekonomiczne są znacznie ważniejsze niż kwestie światopoglądowe. Oraz wymagają korekty, a tą obiecywał głównie Donald Trump.
Po trzecie to kwestia zamachu na Donalda Trumpa. Fakt, że zamierzano się na jego życie dwukrotnie, a także jego reakcja na ten fakt, przyczyniła się się do wzrostu jego popularności w świadomości Amerykanów. Nawet pojawiające się głosy odnośnie zainscenizowania obu sytuacji, nie miały negatywnego wydźwięku dla kampanii. I choć impuls popularności nimi wywołany wyczerpał się na długo przed wyborami, to jednak nastawiło znacznie bardziej pozytywnie do pozostałych elementów kampanii wyborczej kandydata Republikanów.
Po czwarte, to również znacznie bardziej skuteczne wykorzystanie w kampanii mediów elektronicznych. Dla Donalda Trumpa kluczowe były dwa nazwiska: Elon Musk, ekscentryczny bilioner, właściciel serwisu X, dawnego Twittera, którego aktywność była na tyle intensywna, że wygenerowała wartość daleko większą, niż możliwości finansowe Republikanina; oraz Joe Rogan, którego niezwykle popularny podcast stał się niespodziewanym polem bitwy pomiędzy kandydatami, nieomal w przededniu wyborów. Początkowo miał on ugościć Kamalę Harris, ale z powodu wyśrubowanych warunków ostatecznie zaprosił Trumpa. Co ciekawe, z pozycji ideologicznych, znacznie bliżej mu do liberałów. Jednakże owa cyfrowa aktywność okazała się strzałem w dziesiątkę, trafiając jednocześnie do szerokich mas społecznych o zróżnicowanym profilu demograficznym.
Splot powyższych czynników doprowadził do tryumfu Donalda Trumpa, któremu udało się zdobyć nie tylko większość głosów w kolegium elektorskim: 312 z 538 głosów, lecz również 75,9 mln do 72,9 mln głosów, co poprzednim razem się nie zdarzyło. Ogranicza to możliwość podważenia wyników wyborów, jednakże nie uniemożliwia ich kwestionowania, co oznacza, że prawnicza i sądowa batalia (składanie protestów wyborczych) potrwa praktycznie do dnia zaprzysiężenia nowego Prezydenta USA.
Odpowiadając krótko na drugie pytanie, szczególnie że nadal nie znamy kompletnego składu nowego Gabinetu, należy posiłkować się doświadczeniami z poprzedniej kadencji. W skrócie rzecz ujmując, należy oczekiwać czterech rzeczy po nowym Prezydencie. Po pierwsze, należy wskazać, że będzie dość silne dążenie do zabezpieczenia południowej granicy poprzez sieć porozumień wymuszających umieszczenie migrantów w obozach przejściowych na terenie Meksyku i innych państw Ameryki Środkowej, oraz dążenie do większą współpracę pomiędzy administracją stanową (zwłaszcza Teksas) a federalną. Oznacza to, że Trump prawdopodobnie będzie wykonywał szereg ruchów mających na celu przeniesienie migrantów poza obszar USA w celu rozpatrzenia oraz weryfikacji wniosków o objęcie ochroną międzynarodową. Po drugie, należy oczekiwać działań zmierzających do odchudzenia administracji, przynajmniej na szczeblu federalnym, a więc działań, które Elon Musk podjął w dawnej korporacji Twitter Inc. Będzie to szczególnie trudne, ponieważ rządowa biurokracja kieruje się inną logiką niż korporacyjna, jednakże działania oraz ruchy w tym kierunku zostaną zrealizowane. Po trzecie w stosunkach międzynarodowych można spodziewać się podejmowań skomplikowanych inicjatyw multilateralnych, których symbolem były Porozumienia Abrahamowe, pomiędzy Izraelem a państwami islamskimi w trakcie pierwszej kadencji. Porozumienia objęły kompleksowy system wymiany dóbr i usług pomiędzy państwami regionu oraz państwami spoza regionu, którego podstawą był pokój wokół Izraela. Podobne inicjatywy będą towarzyszyły zakończeniu wojen na Ukrainie oraz w Gazie. I nie zostaną zrealizowane w trakcie 24 godzin, co będzie pierwszą niedotrzymaną obietnicą wyborczą. I po czwarte, prawdopodobnie Donald Trump zaangażuje się w szereg wojen celnych. Na pewno z Chinami, jednak również można podjąć dyskusję czy również z Europą bądź innymi mocarstwami. W większości przypadków zależeć to będzie od kontekstu międzynarodowego. Czy wszystkie plany zostaną zrealizowane? Najprawdopodobniej nie, jednakże kluczem do przyszłości USA i świata, czy Trump okaże się na tyle skutecznym Prezydentem aby otworzyć drogę do Białego Domu dla Republikańskiego następcy.
Ostatnim pytaniem jest pytanie o zachowanie przegranych, czyli Kamali Harris oraz Demokratów. Na obecną chwilę w tej partii trwa rozliczanie nieudanej kampanii wyborczej oraz poszukiwanie winnych, zaczynając od urzędującego Prezydenta Joe Bidena. Jednakże kluczem do przyszłości jest odpowiedź na dwa podstawowe pytania: czy Partia Demokratyczna odzyska kontakt z kluczowymi segmentami elektoratu zdobytymi przez Donalda Trumpa, zwłaszcza mniejszości etnicznych oraz kobiet oraz uwzględni ich realne postulatu, a nie będzie próbować wymusić na nich akceptację własnego programu. I drugie pytanie: czy Partia Demokratyczna będzie prowadzić kampanię przeciwko nowej administracji posuniętą do kompletnej jej negacji, co miało miejsce w schyłkowym etapie pierwszej prezydentury, czy też powstrzyma się od niektórych działań, szczególnie tych ogólnie związanych z demokracją uliczną spod znaku Black Lives Matters.
Odpowiedź na powyższe pytania to kwestia przyszłości. Obecnie pozostaje oczekiwanie: na zaprzysiężenie oraz definitywne decyzje personalne. A te będą miały miejsce dopiero po 20 stycznia 2025 roku.