Wczoraj w orędziu do narodu, Joe Biden potwierdził decyzję, którą ogłosił w niedzielę, że wycofuje się z wyścigu o fotel prezydencki w wyborach, które będą miały miejsce 5 listopada 2024 roku. Jest to decyzja niezwykle zaskakująca, choć po fakcie część komentatorów, sugeruje, że niniejsza decyzja powinna być spodziewana. Prezydent scedował swoje poparcia na rzecze Pani wiceprezydent, Kamali Harris, jako najbardziej odpowiedniej osobie do objęcia funkcji. Co ciekawe, nie wspominał o kontrkandydacie – Donaldzie Trumpie.
Decyzja niespotykana i bezprecedensowa. Ostatni przypadek, kiedy urzędujący prezydent wycofał się z kampanii miał miejsce w 1968, kiedy uczynił to Lyndon Baines Johnson, który objął urząd po śmierci Johna Fitzgeralda Kennedy’ego w 1963 roku. Zgodnie z konstytucyjnym ograniczeniem, miał prawo startować w kolejnych wyborach, lecz wycofał się z wyścigu, głównie z czterech powodów. Po pierwsze, amerykańskie społeczeństwo stało się sfrustrowane wojną w Wietnamie, która okazała się znacznie trudniejsza do wygrania niż się początkowo wydawało. Pomimo odnoszonych sukcesów, przeciwnik nie wydawał się ustępować, a wręcz nasilać własne działania. Po drugie, był to nadmierny wzrost opodatkowania oraz wydatków federalnych. Nikt tego nie lubi, lecz Amerykanie szczególnie. Po trzecie, społeczne rozczarowanie programami opieki społecznej, które nie spełniły pokładanych w nich oczekiwań. Po czwarte, społeczeństwo było rozczarowane programami równościowymi oraz prawami człowieka. Współcześnie powiedzielibyśmy o wojnie kulturowej, czy o liberalizacji norm społecznych. Brzmi znajomo, prawda? Dodatkowo w historię zaplątał się gentleman o imieniu Robert Kennedy i mamy pełen obraz.
Podstawowe pytanie brzmi: dlaczego Joe Biden się wycofał z wyścigu wyborczego? Nie będę taił, że jego decyzja była dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Wyborcy oraz sztabowcy Joe Bidena za dużo zainwestowali w kampanię oraz przekonywanie społeczeństwa, że jest on odpowiednim kandydatem do pokonania kontrkandydata oraz przewodzenie Stanom Zjednoczonym Ameryki przez kolejne cztery lata. Jednakże decyzja została ogłoszona. Istnieją trzy przesłanki, które wydają się wskazywać dlaczego zdecydował się na takie rozwiązanie. Pierwszym i najważniejszym okazał się wiek oraz kondycja kandydata. Widać to było szczególnie po zachowaniu w trakcie debaty z Donaldem Trumpem w czerwcu. Kampania mająca na celu zaprezentowanie go jako godnego oraz sprawnego polityka została niemal całkowicie zniweczona. Drugim, jest wynikający z tego bunt sponsorów. Każda kampania posiada poza sztabowcami oraz wolontariuszami, sponsorów. Niezwykle zamożnych obywateli oraz korporacje, które z zastosowaniem skomplikowanych procedur oraz mechanizmów, zostaną wykorzystane na potrzeby kampanii wyborczej. Oczywiście nie za darmo, każdy z donatorów spodziewa się dość realnych korzyści od zwycięskiego prezydenta. Trzecim jest obciążenie urzędującego prezydenta pośrednią odpowiedzialnością za zamach na Donalda Trumpa. Choć jako konsekwencje zaniechań ze strony Secret Service poniosła Dyrektor Kimberly Cheatle, to jednak konsekwencje polaryzacji społecznej przyjął na siebie Prezydent.
Czy to coś zmieni w wyścigu prezydenckim? Trudno powiedzieć. Wszystko zależy od Konwencji Partii Demokratycznej w Chicago, która będzie miała miejsce 19-22 sierpnia 2024 roku. Jest to niesamowicie późna data, dlatego planowane jest przeprowadzenie głosowania on-line przed konferencją, może doprowadzić do niespodziewanych wyników. W tym ujęciu pozostaną wyłącznie dwa miesiące kampanii, które stanowią niezwykle krótki czas. O wyniku wyborczym zadecydują cztery czynniki, które wpłyną na ostateczny wynik wyborczy. Po pierwsze, czy Kamala Harris przejmie bazę wyborców oraz darczyńców Joe Bidena. Pierwsze wyniki wydają się obiecujące, jednakże pewne pogłoski odnośnie sponsorów wydają się wskazywać na ich zniechęcenie. Po drugie, na ile Kamala Harris w trakcie miesięcy dzielących nas od wyborów. Jak do tej pory skryta byłą w cieniu Joe Bidena, a w tych wydarzeniach, w których brała udział nie popisała się zbyt dobrze. Teraz, będąc nagle rzuconą w blask jupiterów może stracić głowę. Dodatkowo, przed wyborami zatrze się efekt świeżości, co może oddziaływać deprymująco na wyborców Demokratów. Po trzecie, wiele zależy od reakcji Donalda Trumpa i jego sztabowców, szczególnie, ze nastawiali się na walkę wyborczą z Joe Bidenem. Kamala Harris to jednak inna para kaloszy, co może przełożyć się na konieczność redefinicji założeń kampanijnych oraz zmiany w narracji. Po czwarte wreszcie, zależy to od wewnętrznej sytuacji w samych Stanach Zjednoczonych Ameryki, a w mniejszym stopniu od wydarzeń międzynarodowych. Amerykanie cenią sobie własne podwórko znacznie bardziej niż resztę świata, dlatego im bardziej odczuwają trudy życia, tym bardziej popierają zmiany.
Podsumowując, na razie rezygnacja Bidena stanowi nieprzewidywaną i gwałtowną zmianą w kampanii wyborczej. Czy jednak będzie to reset wyścigu? Okaże się z czasem.